Roman Polko Roman Polko
412
BLOG

„Barbarzyńcy” i „rycerze”

Roman Polko Roman Polko Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 54

W czerwcu 1999r., 3 miesiące po wstąpieniu Polski do NATO, Siły Zbrojne RP skierowały mnie do pełnienia pierwszej NATO-wskiej misji w Kosowie. Podległy mi kontyngent składał się z ponad 800 spadochroniarzy, kilkudziesięcioosobowego narodowego elementu zaopatrywania, wzmacniał go litewski pluton (30 żołnierzy), ukraińska kompania (108 żołnierzy) oraz wydzielona grupa amerykańskich żołnierzy wywiadu i działań specjalnych. Na ich tle wyróżniali się dwaj „rycerscy” majorowie, niedoceniani przez dowódcę, którzy za to szybko zaskarbili sobie sympatię miejscowej ludności, lecz tylko tej, która była im bliższa kulturowo.

Do czasu, a konkretnie do zdarzenia, podczas którego doszło do porwania dwóch nauczycielek z tej faworyzowanej grupy etnicznej. „Rycerze”, których trudno winić za fakt samego porwania, nie zauważyli w porę sygnałów, że w rejonie, w którym znajdowały się kobiety, miało jednocześnie miejsce wiele dziwnych i niepokojących zdarzeń, zignorowali ostrzeżenia lokalnego tłumacza, a po samym porwaniu podjęli akcję ratunkową na własną rękę, co tylko ułatwiło sytuację terrorystom. Mówiono, że kontynuowali ją później w kraju, do którego zjechali przed końcem zmiany w poczuciu krzywdy. Zwracali się do wróżek, jasnowidzów…
Nauczycielki, zamieszkałe w mojej strefie odpowiedzialności, wybrały się poza swoją enklawę do szkoły w której wiele lat pracowały. Udało się dokładnie ustalić, kto, w którym miejscu i o której godzinie, widział je ostatni. Mieliśmy konkretne podejrzenia, kto stał za porwaniem. Jedna z tych osób, tuż po zdarzeniu, niespodziewanie poprosiła o spotkanie z dowódcą, który wtedy jeszcze nie wiedział co się stało, przez co rozmowa specjalnie się nie kleiła. Może chciał negocjować, ale oczekiwał z mojej strony prośby o pomoc w tej sprawie? Tyle dobrze, że przynajmniej nie deklarowałem, że my nie płacimy okupów. Wszak i tak wiedział, że wszyscy płacą.
Podejrzane osoby aresztowano i poddano profesjonalnej „obróbce” przez właściwe służby. Tę przymusową izolację wykorzystano też do przedstawienia propozycji dużej dolarowej „wyprawki” i zmiany tożsamości w zamian za cenną dla nas informację, gdzie są przetrzymywane porwane nauczycielki. Ale ponieważ my, w przeciwieństwie do zatrzymanych, postępowaliśmy „po rycersku”: zezwalając na odwiedziny rodzin, dostęp do adwokata itp., już po pierwszych odwiedzinach zatrzymani wiedzieli, że nie możemy ich przetrzymywać dłużej niż kilka dni, a skłonni do współpracy zrozumieli, że jeśli nawet ich samych nie uda się odnaleźć, to zemsta dotknie ich rodziny.
Światełko nadziei zapaliło się, gdy wywiad określił miejsca w górach, co do których zachodziło podejrzenie, że są wykorzystywane przez porywaczy. Nie zważając na rygorystyczne procedury zabraniające wysyłania pieszych patroli w miejsca nierozpoznane pod względem obecności min, skierowałem tam grupę doświadczonych oficerów-ochotników, polskich i amerykańskich, którzy całą noc, okrężną drogą, podchodzili do podejrzanego obiektu. Do dzisiaj pamiętam dyskusję z amerykańskim generałem, późniejszym dowódcą w Iraku, na temat sposobu odbijania porwanych nauczycielek. Czy możemy strzelać bez ostrzeżenia, czy też dać terrorystom szansę na poddanie się. Szansę, którą równie dobrze mogli wykorzystać na zabicie porwanych kobiet.
Niestety, ta akcja, jak później kilka innych, nie przyniosła pożądanego rezultatu. Byłem dwa lata temu w Kosowie i dowiedziałem się, że nauczycielek do tej pory nie odnaleziono, ani żywych ani martwych. Do dzisiaj, wyłączając dwóch „rycerskich” majorów, nie potrafię też obiektywnie ocenić naszych działań w tej sprawie. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy? Chwytaliśmy się każdego tropu dającego nadzieję? Dlaczego pozwoliliśmy ludziom, którzy doskonale znali sprawców porwania milczeć? Dlaczego podejrzani w tej sprawie pozostali bezkarni, bo sami pomogliśmy im uzyskać instruktaż, jak mają zeznawać? Najbardziej jednak żałuję, że spóźniona informacja o porwaniu pozbawiła mnie możliwości prowadzenia „barbarzyńskich” negocjacji z „barbarzyńcami”, choćbyśmy nawet mieli zapłacić „barbarzyńsko” wysoki okup. Żałuję też, że nie rozprawiliśmy się w „barbarzyński” sposób ze sprawcami zdarzenia, a nawet ze świadkami, którzy odmawiali zeznań. Oczywiście po udanej akcji ratowniczej. Tak się jednak nie stało i dziś jesteśmy „rycerscy” w oczach ludzi z brudnymi rękami, którym – sprawdzałem – dzisiaj wiedzie się doskonale w wyższych partiach kosowskiej struktury władzy.
Roman Polko
O mnie Roman Polko

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura